Policja próbuje przeforsować zmiany prawne ograniczające do minimum możliwości działania prywatnych detektywów. Wszystko przez to, że detektywi wielokrotnie ośmieszali policję, radząc sobie z problemami, które dla funkcjonariuszy przez długi czas okazywały się nie do rozwiązania. Ta sytuacja to kolejny przykład tego, że prywatna inicjatywa zawsze jest bardziej skuteczna niż państwowa instytucja. Ale dowodzi też tego, że państwowe, biurokratyczne twory potrafią wykazać się niebywałą kreatywnością, gdy idzie o zwalczanie wolnorynkowej konkurencji.
LESZEK SZYMOWSKI
Ja jestem za tym, żeby prywatnym detektywom zakazać udziału przy sprawach uprowadzeń dla okupu – tak przed sejmową komisją śledczą badającą sprawę Olewnika zeznawał wiceminister spraw wewnętrznych Adam Rapacki. Szef policji podzielił się spostrzeżeniem, że prywatni detektywi często w takich sprawach bardziej szkodzą niż pomagają. Z tą opinią trudno się zgodzić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że nie wszyscy detektywi pracują w taki sposób jak niesławnej pamięci Krzysztof Rutkowski. Przed tą samą sejmową komisją śledczą ojciec zamordowanego Krzysztofa - Włodzimierz Olewnik – chwalił pozostałych prywatnych detektywów, podkreślając, że dzięki ich pracy, rodzina uzyskała wiele cennych informacji. To także prywatni detektywi obnażyli żenującą nieudolność i niekompetencję zajmujących się sprawą policjantów i prokuratorów. Niesnaski i animozje
Uprowadzenie Krzysztofa Olewnika nie było jedyną sprawą, w którą zaangażowali się prywatni detektywi. Kilka lat temu bandyci porwali kilkuletnią córkę szczecińskiego biznesmena. Przedsiębiorca powiadomił policję, ale wynajął również Jacka Orzechowskiego – cenionego w Zachodniopomorskiem prywatnego detektywa. To Orzechowski odkrył kto i dlaczego uprowadził dziewczynkę. Dzięki jego pracy, dziecko bezpiecznie wróciło do domu. Z tym samym problemem, szczecińscy policjanci nie byli w stanie poradzić sobie przez wiele dni. Potem musieli się tłumaczyć z braku efektów działania. – Niestety często dochodzi do animozji między nami a policją – ubolewa Jacek Orzechowski.Jego zdaniem, przewaga detektywa nad policją polega przede wszystkim na tym, że funkcjonariusze muszą trzymać się przestarzałych procedur i wypełniać dziesiątki niepotrzebnych dokumentów. – Ja nie mogę sobie na to pozwolić – przekonuje Orzechowski. – Jeśli nie wykonam zlecenia klienta, po prostu nie zarobię. Jeśli spieprzę robotę to mogę wypaść z zawodu. Policjant nie ma tego problemu, bo niezależnie od efektów, dostaje stałą pensję. Drugi powód animozji to różnice w zarobkach. O naszych honorariach krążą legendy – mówi Marcin Popowski, były rzecznik Stowarzyszenia Detektywów Polskich jeden z najbardziej renomowanych polskich detektywów i autor bestselleru „Porady na zdrady”. – Rzeczywiście nasze usługi przynoszą duże zyski, ale ponosimy też koszty pracy. Ale, jak zauważa, mimo wysokich cen usług, wielu Polaków woli zaufać detektywom niż organom państwowym. W ten sposób spada zaufanie społeczne do tych organów, co wywołuje ich zawiść.Policja przez ostatnie lata bardzo sobie zasłużyła na ten brak zaufania – uważa Orzechowski. - Znieczulica, szablonowe podejście, papierologia, a często także arogancja funkcjonariuszy to główne powody dla których ludzie wolą przyjść do detektywa. Detektyw normalnie i spokojnie przyjmie takiego człowieka, wysłucha i zaproponuje pomoc i wyjście z sytuacji. Orzechowski opowiada historię z rodzinnego Szczecina. Kilka lat temu wykonywał zlecenie dla dużej firmy, z której oszuści wyprowadzali miliony złotych. Po kilku tygodniach odkrył cały mechanizm i zidentyfikował jego sprawców. Dla władz spółki chciał zaaranżować spotkanie z oficerami Centralnego Biura Śledczego. Policjanci ostatecznie zdecydowali, że temat ich nie interesuje. Dwa tygodnie później pochwalili się innym sukcesem: w wyniku szeroko zakrojonej akcji zatrzymali dwóch dealerów narkotykowych, z których każdy miał przy sobie… jednego jointa.Szybciej i sprawniej
Marcin Popowski wspomina zlecenie, które doprowadziło do rywalizacji między nim, a jednym z podwarszawskich komendantów policji. Chodziło o firmę transportową, która uzyskała lukratywne zlecenia na przewóz do centrów handlowych drogiego sprzętu RTV i AGD. Problemy zaczęły się wtedy, gdy w ciągu jednego miesiąca trzy razy napadnięto na TIRy przewożące sprzęt i skradziono całą zawartość. Firma stanęła na skraju bankructwa, a policja nie potrafiła wykryć sprawców. Detektyw zdecydował się na inną metodę: w umowie zawartej z prezesem spółki, zawarł klauzulę, że może rejestrować rozmowy wykonywane ze wszystkich telefonów firmowych. Ten trop okazał się słuszny. Po kilku dniach udało się odkryć, że z przestępcami współdziała pracownik firmy, który za pieniądze udzielał im informacji o planowanych wyjazdach Tirów wiozących drogi sprzęt. Bez wiedzy kierowcy podmieniono towar na puste pudełka po telewizorach, zaś monitorowanie telefonu kierowcy pozwoliło złapać przestępców na gorącym uczynku. Nielojalnym pracownikiem zajął się prokurator. Rozwikłanie tej sprawy detektywowi zajęło tydzień czasu. Policja nie mogła sobie z nią poradzić przez ponad miesiąc.Takie sprawy, choć kończyły się sukcesem, prowadziły do wzajemnych animozji między policjantami i prywatnymi śledczymi. Wszystko dlatego, że spadało zaufanie do policji. Detektywi często realizują sprawy kryminalne, w których mogliby współpracować z policją, z korzyścią dla obu stron i dla państwa odpowiedzialnego za nasze bezpieczeństwo – mówi Popowski. Tymczasem państwo stara się wyeliminować z rynku prywatnych detektywów, wprowadzając przepisy, które coraz bardziej utrudniają ich działalność.Obowiązkowa licencja
Działalność prywatnych detektywów reguluje ustawa z 2001 roku. Nakłada ona obowiązek uzyskania koncesji na działalność detektywistyczną. To pretekst do tego, by wyciągnąć od nas pieniądze – mówi Jacek Orzechowski. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, koszt egzaminu detektywistycznego wynosi 50 proc. średniej pensji w poprzednim kwartale. Dziś jest to kwota ok. 1800 złotych. Drugie tyle płaci się za wydanie licencji. Wiedza potrzebna do zdania egzaminu na licencję jest ogromna a w 90% jest zupełnie nieprzydatna w pracy detektywa – zauważa Jacek Orzechowski. Nasz rozmówca zauważa, że doprowadziło to do sytuacji, w której licencję uzyskują ludzie, którzy wykuli na pamięć regułki, a w ogóle nie radzą sobie z pracą w terenie. Ich praca sprowadza się do spotkań z klientami, podpisywania umów i przyjmowania zaliczek – mówi Orzechowski. Ci, którzy chcą być detektywami, a nie potrafią uzyskać licencji, rejestrują firmy jako biura doradcze. Już sam ten fakt świadczy o tym, że system koncesji jest całkowicie pozbawiony sensu.Detektyw jak przestępca Licencja to tylko pierwsza kłoda rzucana przez państwo pod nogi prywatnych detektywów. Drugi to zdobywanie materiałów dla klienta. Lista rzeczy, których nam robić nie wolno jest bardzo długa – ubolewa Jacek Orzechowski. – Nie mamy dostępu do bazy PESEL, do Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców, do informacji skarbowych. Detektywi nie mogą nawet podsłuchiwać telefonów za zgodą właścicieli (sic!). Nie wolno im z ukrycia nagrywać ani filmować. Nawet jeżeli w ten sposób zdobędą wiedzę o poważnych przestępstwach. Teoretycznie mogę wystąpić do urzędu miejskiego z prośbą o wgląd do bazy PESEL – opowiada Orzechowski. – Wówczas jednak muszę do pisemnego wniosku dołączyć kserokopię umowy zawartej z klientem. A przecież to narusza moją tajemnicę. I naraża mnie na niepowodzenie w wypadku, gdy urzędnik zna mojego klienta lub osobę, którą rozpracowuję.W praktyce detektywi muszą korzystać nieoficjalnie z baz policyjnych. Umożliwiają im to zaprzyjaźnieni funkcjonariusze (detektywi później odwdzięczają się informacjami w innych sprawach). Taka współpraca często źle się kończy. Telefony detektywów regularnie podsłuchuje policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych, które w ten sposób identyfikuje ich źródła informacji. A potem zatrzymuje i policjantów i detektywów. Ciekawa sprawa, że BSW, które zupełnie nie radzi sobie z nieprawidłowościami w policji przy sprawie Olewnika, detektywów i ich znajomych wsadza za kraty bardzo szybko.Zawód zaufania
- W cywilizowanych krajach, prywatny detektyw uznawany jest za zawód zaufania publicznego – mówi Jerzy Godlewski – detektyw z wieloletnim stażem. W Anglii i USA nie ma obowiązku posiadania koncesji na działalność, a śledczy mają oficjalny dostęp do wszystkich informacji, które nie stanowią tajemnicy państwowej. Ich zeznania sądy traktują jako wiarygodne. Ten system motywuje policję do lepszego funkcjonowania i wymusza współpracę z detektywami. Dzięki temu społeczeństwo jest bardziej bezpieczne. Twórcy polskiej ustawy, którzy odwołują się do wzorców angielskich, powinni te rozwiązania wprowadzić również w naszym kraju.
LESZEK SZYMOWSKI
PS. Kulisy pracy prywatnych detektywów, oraz paradoksy prawne dotyczące tej działalności opisuje książka Marcina Popowskiego „Porady na zdrady”, która ukazała się kilka tygodni temu nakładem wydawnictwa „Czarny Smok”.
źródło http://poradynazdrady.blox.pl/2010/04/N ... KTYWA.html
Porady na zdrady, Prywatni śledczy
Moderatorzy: redaktor, Detektyw
- redaktor
- Posty: 68
- Rejestracja: 2010-02-02, 15:41
- Detektyw
- Posty: 120
- Rejestracja: 2010-05-19, 23:16
- Lokalizacja: Trójmiasto
- Kontakt:
Re: Porady na zdrady, Prywatni śledczy
Pewna nieścisłość. Dożywotnio używa się tytułu "ministra". Pan V-ce Min. nie jest już szefem policji, piastując stanowisko ministerialne, więc autor wprowadza w błąd czytelnika.redaktor pisze:...zeznawał wiceminister spraw wewnętrznych Adam Rapacki. Szef policji podzielił się spostrzeżeniem, że prywatni detektywi często w takich sprawach bardziej szkodzą niż pomagają.
Ot tak w tejże kwestii.
Na swoją dobrą opinię musimy pracować 20 lat. Wystarczy pięć minut, by ją utracić - Warren Buffet
-
- Posty: 171
- Rejestracja: 2019-06-27, 12:20
Re: Porady na zdrady, Prywatni śledczy
kiedys o tym gdzies slyszalam - w kwestii agdredaktor pisze: ↑2010-06-04, 15:21Policja próbuje przeforsować zmiany prawne ograniczające do minimum możliwości działania prywatnych detektywów. Wszystko przez to, że detektywi wielokrotnie ośmieszali policję, radząc sobie z problemami, które dla funkcjonariuszy przez długi czas okazywały się nie do rozwiązania. Ta sytuacja to kolejny przykład tego, że prywatna inicjatywa zawsze jest bardziej skuteczna niż państwowa instytucja. Ale dowodzi też tego, że państwowe, biurokratyczne twory potrafią wykazać się niebywałą kreatywnością, gdy idzie o zwalczanie wolnorynkowej konkurencji.
LESZEK SZYMOWSKI
Ja jestem za tym, żeby prywatnym detektywom zakazać udziału przy sprawach uprowadzeń dla okupu – tak przed sejmową komisją śledczą badającą sprawę Olewnika zeznawał wiceminister spraw wewnętrznych Adam Rapacki. Szef policji podzielił się spostrzeżeniem, że prywatni detektywi często w takich sprawach bardziej szkodzą niż pomagają. Z tą opinią trudno się zgodzić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że nie wszyscy detektywi pracują w taki sposób jak niesławnej pamięci Krzysztof Rutkowski. Przed tą samą sejmową komisją śledczą ojciec zamordowanego Krzysztofa - Włodzimierz Olewnik – chwalił pozostałych prywatnych detektywów, podkreślając, że dzięki ich pracy, rodzina uzyskała wiele cennych informacji. To także prywatni detektywi obnażyli żenującą nieudolność i niekompetencję zajmujących się sprawą policjantów i prokuratorów. Niesnaski i animozje
Uprowadzenie Krzysztofa Olewnika nie było jedyną sprawą, w którą zaangażowali się prywatni detektywi. Kilka lat temu bandyci porwali kilkuletnią córkę szczecińskiego biznesmena. Przedsiębiorca powiadomił policję, ale wynajął również Jacka Orzechowskiego – cenionego w Zachodniopomorskiem prywatnego detektywa. To Orzechowski odkrył kto i dlaczego uprowadził dziewczynkę. Dzięki jego pracy, dziecko bezpiecznie wróciło do domu. Z tym samym problemem, szczecińscy policjanci nie byli w stanie poradzić sobie przez wiele dni. Potem musieli się tłumaczyć z braku efektów działania. – Niestety często dochodzi do animozji między nami a policją – ubolewa Jacek Orzechowski.Jego zdaniem, przewaga detektywa nad policją polega przede wszystkim na tym, że funkcjonariusze muszą trzymać się przestarzałych procedur i wypełniać dziesiątki niepotrzebnych dokumentów. – Ja nie mogę sobie na to pozwolić – przekonuje Orzechowski. – Jeśli nie wykonam zlecenia klienta, po prostu nie zarobię. Jeśli spieprzę robotę to mogę wypaść z zawodu. Policjant nie ma tego problemu, bo niezależnie od efektów, dostaje stałą pensję. Drugi powód animozji to różnice w zarobkach. O naszych honorariach krążą legendy – mówi Marcin Popowski, były rzecznik Stowarzyszenia Detektywów Polskich jeden z najbardziej renomowanych polskich detektywów i autor bestselleru „Porady na zdrady”. – Rzeczywiście nasze usługi przynoszą duże zyski, ale ponosimy też koszty pracy. Ale, jak zauważa, mimo wysokich cen usług, wielu Polaków woli zaufać detektywom niż organom państwowym. W ten sposób spada zaufanie społeczne do tych organów, co wywołuje ich zawiść.Policja przez ostatnie lata bardzo sobie zasłużyła na ten brak zaufania – uważa Orzechowski. - Znieczulica, szablonowe podejście, papierologia, a często także arogancja funkcjonariuszy to główne powody dla których ludzie wolą przyjść do detektywa. Detektyw normalnie i spokojnie przyjmie takiego człowieka, wysłucha i zaproponuje pomoc i wyjście z sytuacji. Orzechowski opowiada historię z rodzinnego Szczecina. Kilka lat temu wykonywał zlecenie dla dużej firmy, z której oszuści wyprowadzali miliony złotych. Po kilku tygodniach odkrył cały mechanizm i zidentyfikował jego sprawców. Dla władz spółki chciał zaaranżować spotkanie z oficerami Centralnego Biura Śledczego. Policjanci ostatecznie zdecydowali, że temat ich nie interesuje. Dwa tygodnie później pochwalili się innym sukcesem: w wyniku szeroko zakrojonej akcji zatrzymali dwóch dealerów narkotykowych, z których każdy miał przy sobie… jednego jointa.Szybciej i sprawniej
Marcin Popowski wspomina zlecenie, które doprowadziło do rywalizacji między nim, a jednym z podwarszawskich komendantów policji. Chodziło o firmę transportową, która uzyskała lukratywne zlecenia na przewóz do centrów handlowych drogiego sprzętu RTV i AGD. Problemy zaczęły się wtedy, gdy w ciągu jednego miesiąca trzy razy napadnięto na TIRy przewożące sprzęt i skradziono całą zawartość. Firma stanęła na skraju bankructwa, a policja nie potrafiła wykryć sprawców. Detektyw zdecydował się na inną metodę: w umowie zawartej z prezesem spółki, zawarł klauzulę, że może rejestrować rozmowy wykonywane ze wszystkich telefonów firmowych. Ten trop okazał się słuszny. Po kilku dniach udało się odkryć, że z przestępcami współdziała pracownik firmy, który za pieniądze udzielał im informacji o planowanych wyjazdach Tirów wiozących drogi sprzęt. Bez wiedzy kierowcy podmieniono towar na puste pudełka po telewizorach, zaś monitorowanie telefonu kierowcy pozwoliło złapać przestępców na gorącym uczynku. Nielojalnym pracownikiem zajął się prokurator. Rozwikłanie tej sprawy detektywowi zajęło tydzień czasu. Policja nie mogła sobie z nią poradzić przez ponad miesiąc.Takie sprawy, choć kończyły się sukcesem, prowadziły do wzajemnych animozji między policjantami i prywatnymi śledczymi. Wszystko dlatego, że spadało zaufanie do policji. Detektywi często realizują sprawy kryminalne, w których mogliby współpracować z policją, z korzyścią dla obu stron i dla państwa odpowiedzialnego za nasze bezpieczeństwo – mówi Popowski. Tymczasem państwo stara się wyeliminować z rynku prywatnych detektywów, wprowadzając przepisy, które coraz bardziej utrudniają ich działalność.Obowiązkowa licencja
Działalność prywatnych detektywów reguluje ustawa z 2001 roku. Nakłada ona obowiązek uzyskania koncesji na działalność detektywistyczną. To pretekst do tego, by wyciągnąć od nas pieniądze – mówi Jacek Orzechowski. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, koszt egzaminu detektywistycznego wynosi 50 proc. średniej pensji w poprzednim kwartale. Dziś jest to kwota ok. 1800 złotych. Drugie tyle płaci się za wydanie licencji. Wiedza potrzebna do zdania egzaminu na licencję jest ogromna a w 90% jest zupełnie nieprzydatna w pracy detektywa – zauważa Jacek Orzechowski. Nasz rozmówca zauważa, że doprowadziło to do sytuacji, w której licencję uzyskują ludzie, którzy wykuli na pamięć regułki, a w ogóle nie radzą sobie z pracą w terenie. Ich praca sprowadza się do spotkań z klientami, podpisywania umów i przyjmowania zaliczek – mówi Orzechowski. Ci, którzy chcą być detektywami, a nie potrafią uzyskać licencji, rejestrują firmy jako biura doradcze. Już sam ten fakt świadczy o tym, że system koncesji jest całkowicie pozbawiony sensu.Detektyw jak przestępca Licencja to tylko pierwsza kłoda rzucana przez państwo pod nogi prywatnych detektywów. Drugi to zdobywanie materiałów dla klienta. Lista rzeczy, których nam robić nie wolno jest bardzo długa – ubolewa Jacek Orzechowski. – Nie mamy dostępu do bazy PESEL, do Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców, do informacji skarbowych. Detektywi nie mogą nawet podsłuchiwać telefonów za zgodą właścicieli (sic!). Nie wolno im z ukrycia nagrywać ani filmować. Nawet jeżeli w ten sposób zdobędą wiedzę o poważnych przestępstwach. Teoretycznie mogę wystąpić do urzędu miejskiego z prośbą o wgląd do bazy PESEL – opowiada Orzechowski. – Wówczas jednak muszę do pisemnego wniosku dołączyć kserokopię umowy zawartej z klientem. A przecież to narusza moją tajemnicę. I naraża mnie na niepowodzenie w wypadku, gdy urzędnik zna mojego klienta lub osobę, którą rozpracowuję.W praktyce detektywi muszą korzystać nieoficjalnie z baz policyjnych. Umożliwiają im to zaprzyjaźnieni funkcjonariusze (detektywi później odwdzięczają się informacjami w innych sprawach). Taka współpraca często źle się kończy. Telefony detektywów regularnie podsłuchuje policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych, które w ten sposób identyfikuje ich źródła informacji. A potem zatrzymuje i policjantów i detektywów. Ciekawa sprawa, że BSW, które zupełnie nie radzi sobie z nieprawidłowościami w policji przy sprawie Olewnika, detektywów i ich znajomych wsadza za kraty bardzo szybko.Zawód zaufania
- W cywilizowanych krajach, prywatny detektyw uznawany jest za zawód zaufania publicznego – mówi Jerzy Godlewski – detektyw z wieloletnim stażem. W Anglii i USA nie ma obowiązku posiadania koncesji na działalność, a śledczy mają oficjalny dostęp do wszystkich informacji, które nie stanowią tajemnicy państwowej. Ich zeznania sądy traktują jako wiarygodne. Ten system motywuje policję do lepszego funkcjonowania i wymusza współpracę z detektywami. Dzięki temu społeczeństwo jest bardziej bezpieczne. Twórcy polskiej ustawy, którzy odwołują się do wzorców angielskich, powinni te rozwiązania wprowadzić również w naszym kraju.
LESZEK SZYMOWSKI
PS. Kulisy pracy prywatnych detektywów, oraz paradoksy prawne dotyczące tej działalności opisuje książka Marcina Popowskiego „Porady na zdrady”, która ukazała się kilka tygodni temu nakładem wydawnictwa „Czarny Smok”.
źródło http://poradynazdrady.blox.pl/2010/04/N ... KTYWA.html
___________________________
https://www.paczto.pl/sklep-agd-czy-jes ... o-sprzetu/